Recenzja filmu

Oliver Twist (1948)
David Lean
Alec Guinness
Henry Stephenson

Lean + Dickens = Klasyk

Może i trudno w to uwierzyć, ale dickensowski "Oliver Twist" jest jedną z najważniejszych lektur mojego dzieciństwa. Po dziś dzień pamiętam, jak "pożerałem" strona po stronie pożółkłe, PRL-owskie
Może i trudno w to uwierzyć, ale dickensowski "Oliver Twist" jest jedną z najważniejszych lektur mojego dzieciństwa. Po dziś dzień pamiętam, jak "pożerałem" strona po stronie pożółkłe, PRL-owskie wydanie tej znakomitej książki i podziwiałem sugestywne, zszarzałe już rysunki. Kiedy więc dowiedziałem się, że prawdopodobnie najlepszej ekranizacji tej książki dokonał David Lean, twórca takich genialnych filmów jak "Most na rzece Kwai" czy "Lawrence z Arabii", to wiedziałem od razu - "Oliver Twist" (1948) to coś, co muszę zobaczyć. I nie zawiodłem się, Lean po raz kolejny udowodnił, że reżyserem jest znakomitym, a i jego ekipa potwierdziła swój talent. Film przede wszystkim "urzeka" obrazem XIX-wiecznego Londynu. Sir Lean pokazał tu swój talent. Londyn w jego "Oliverze..." wygląda tak, jak nie wygląda żadne miasto w wielu filmach-noir, te wąskie uliczki, obskurne chałupy, zadymione speluny, brudne interesy, pokazane w pięknym czarno-białych ujęciach... Wszystko to robi jak najlepsze (czy raczej najgorsze) wrażenie. Już w tym wczesnym filmie Lean potwierdził też, że jest mistrzem dobierania i prowadzenia aktorów. Potwierdza się też, że Lean jest też jednym z najbardziej "szowinistycznych" twórców w dziejach kina. Daleko "Oliverowi..." do wzmiankowanych "Mostu na rzece Kwai" czy "Lawrence'a z Arabii" (gdzie w ogóle nie ma kobiet), ale i tu najważniejsze role należą do mężczyzn. Inna sprawa, jakie role. Grający już wcześniejszych Leanowskich "Wielkich nadziejach" Francis L. Sullivan jako pan Bumble jest znakomity, niezwykle charyzmatyczny jest też Robert Newton jako ohydny Sykes, a Guinness jako Fagin... Cóż, Alec jak zwykle jest genialny, ma ten konieczny starczy chód, odrażający głos i nikczemną posturę, aż trudno uwierzyć, że pod tą gęstą brodą i wielkim nosem krył się młody jeszcze i dopiero zaczynający karierę aktor. Trochę nieprzekonujący jest John Howard Davies w roli tytułowej, ale już chłopaki Fagina są świetne. Dobrze też w jedynej ważniejsze roli kobiecej - Nancy - poradziła sobie żona reżysera - Kay Walsh. O ile jednak w formie Sir David wykazał się niemałą inwencją, o tyle w treści zmienił niewiele. W przeciwieństwie do "Olivera!" (1968), czy nowej ekranizacji Polańskiego ten film pozostaje bardzo wierny książce Dickensa, pozostawiając jej sedno - satyrę na "dobroczynność" i perypetie opuszczonego dziecka w wiktoriańskiej Anglii. Jedyne, co zmienił Lean, to skrócenie pierwowzoru, przez co w filmie nie znalazła się jedna z najsugestywniejszych scen książki - samobójstwa Fagina. I tak jednak "Oliver..." posiada rzadki dla filmów Leana ładunek emocji. Sceny, kiedy wściekły Sykes przy skowyczeniu swojego psa zabija Nancy, kiedy potem ucieka po dachach, czy kiedy wściekły tłum ugania się za zaszczutym Faginem, wciągają widza do żywego.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones